3 lipca rozpoczęłyśmy podróż w nieznane. Docelowo znałyśmy
miejsce naszego pobytu, jednak nie wiedziałyśmy, czego możemy się spodziewać ze
strony mieszkańców Kabwe, misjonarzy oraz dzieci.
Będąc jeszcze w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie, otrzymałyśmy
specjalne błogosławieństwo podczas Mszy Św. Dopiero wtedy poczułyśmy, jak duża
odpowiedzialność na nas spoczywa, ale też, jak cenny dar otrzymałyśmy. Teraz to
my mamy świadczyć o Jezusie Chrystusie, być posłuszne słowom Psalmu: ,, Idźcie
i głoście światu Ewangelię”.
W czasie pobytu w ośrodku i wielokrotnym przepakowywaniu walizek,
miałyśmy okazję rozmawiać z wieloma byłymi wolontariuszami oraz misjonarzami. Ich
oczy świeciły radością i tęsknotą, gdy przypominali sobie chwile spędzone w
Afryce. Już to dodawało nam otuchy i napełniało przekonaniem, że chwile
spędzone na placówce będą niezapomnianym czasem w naszym życiu.
Całkowita podróż trwała ok. 18 godzin. Pierwsza przesiadka
miała miejsce we Frankfurcie, gdzie dałyśmy radę szybko się przesiąść dzięki
ogarnięciu Ks. Macieja. Najdłuższy lot, pomiędzy Frankfurtem a stolicą Etiopii,
w większości przespałyśmy. Zaskoczyły nas smaczne posiłki oraz uroda
młodziutkich stewardes z Etiopii.
Na lotnisku mieniło się od wielokulturowości. Spotkałyśmy zarówno
ludzi w nowoczesnych, eleganckich garniturach, jak i w tradycyjnych,
kolorowych, plemiennych strojach.
Po krótkim czasie rozpoczęłyśmy ostatni lot w kierunku
zambijskiej ziemi. Uderzył nas ogrom przestrzeni, płaskich, rozciągających się
i niezagospodarowanych terenów. Po kontroli żółtych książeczek ze szczepieniami
przyszła kolej na kupno wiz turystycznych. Tutaj dopiero poczułyśmy afrykański
styl bycia, pełną radosnego zamieszania dezorganizację. Ciężko było także
zrozumieć tutejszy akcent, ale przyjazne usposobienie Zambijczyków, uśmiech na
twarzy i cierpliwość wobec turystów dodawały nam odwagi.
Zwieńczeniem podróży było przywitanie się z Ks. Michałem
Wziętkiem - dyrektorem placówki salezjańskiej w Kabwe i naszym opiekunem
podczas wolontariatu misyjnego. Jego uśmiech na twarzy, mocny uścisk i ciepło
bijące z wewnątrz zdawały się być dobrym znakiem na resztę pobytu w Afryce.
Aga i Martyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz